Jadłodzielnia Wildecka wpisuje się w ogólnoeuropejski ruch Foodsharingu, ale miała trochę inne źródło. Przede wszystkim chodziło o pomoc potrzebującym, czasem nawet szukającym jedzenia w targowiskowych śmietnikach. To o nich przede wszystkim pomyślała Pani, tworząc, razem z Justyną Falkiewicz, pierwszą w Poznaniu Jadłodzielnię?
Magdalena Priebe, współtwórczyni Jadłodzielni Wildeckiej: Tak, naszą inspiracją były spotykane osoby, które zmuszone złą sytuacją życiową przeszukiwały śmietniki przy Rynku Wildeckim oraz w innych miejscach dzielnicy.
Jadłodzielnia to miejsce dla wszystkich? Można z niej skorzystać niezależnie od statusu majątkowego? Wystarczy, że się po prostu zgłodniało?
M.P: Absolutnie tak. Chodzi o to, żeby się nie marnowało jedzenie! Jadłodzielnia Wildecka to już 5 ton uratowanego przez pół roku jedzenia! Spotykamy tu osoby z każdej grupy społecznej. Dobrze sytuowane rodziny, singli, studentów, samotnych rodziców z dziećmi, emerytów, wdowców, bezdomnych, ale też przedsiębiorców i bogatszych ludzi, którzy jedzenie tu zostawiają.
Jaką żywność najczęściej udaje się uratować przed zmarnowaniem? Jest jakaś reguła, czy to zależy od dnia? Przeważają warzywa i owoce, czy też można znaleźć coś innego?
M.P: Najczęściej trafiają tu pieczywo i słodycze z piekarni, warzywa i owoce z rynku, makarony, kasze i ryże ze sklepów spożywczych, niezjedzone przez dzieci w szkole jogurty. A także zupy, porcje obiadowe i to, czego ludzie nie zjadają w swoich domach, a co przynoszą do nas.
Kto najczęściej dzieli się jedzeniem z innymi? Sprzedawcy z rynku, którzy nie sprzedali całej żywności? Właściciele sklepów? Prywatne osoby?
M.P: Producenci jedzenia, sprzedawcy z Rynku Wildeckiego, parafianie kościoła na Rynku Wildeckim i mieszkańcy całego Poznania. Kilka razy nadmiar żywności przekazali organizatorzy eventów.
Ile żywności udaje się uratować jednego dnia? Ile osób z niej korzysta? Czy to dowodzi, że jadłodzielni powinno być w mieście więcej?
M.P: Czasem bywa 40 kilogramów jedzenia dziennie, czasem nic. Ale kilka razy dziennie w ciągu tygodnia można się tu w coś zaopatrzyć. Marzymy, żeby na każdym ryneczku było takie miejsce, taki stragan.
Czy idea Foodsharingu znajduje odzew społeczny, zatacza coraz szersze kręgi? Czy na Wildę, żeby podzielić się jedzeniem, przyjeżdżają mieszkańcy z innych dzielnic Poznania?
M.P: Powoli, szczególnie wśród osób młodych i społecznie aktywnych idea foodsharingu jest niesamowicie inspirująca. Przyjeżdżają ludzie z najodleglejszych miejsc Poznania. Już prawie 900 osób podąża za nami na naszej stronie na Facebooku.
Czy wspólne jedzenie zbliża ludzi, czy raczej ważniejsza jest tutaj anonimowość? Czy mimo wszystko jesteśmy skrępowani dzieląc się jedzeniem, a przede wszystkim – korzystając z tego, czym chcą się podzielić inni?
M.P: Spotykam się z bardzo różnymi postawami. Niektórzy potrzebują zachować swoją anonimowość i bardzo to rozumiem. Ale coraz częściej widzę postawę nieskrępowaną i naturalną, zarówno u tych, którzy przynoszą jedzenie, jak i u tych, którzy biorą je z Jadłodzielni. Co ciekawe, to okazja do spotkania i rozmowy dla obu stron. Zmniejsza się dystans, a zwiększa świadomość potrzeb społecznych i tego, że jako jednostki możemy mieć duży wpływ na tę rzeczywistość, a do tego zaczynamy tworzyć społeczność, zaprzyjaźniamy się, pomagamy sobie i dokonuje się w nas i wokół nas zmiana. Towarzyszy temu wielka radość.
Pod poniższym linkiem znajdziecie ulotkę, którą warto przeczytać, ponieważ informuje o zasadach funkcjonowania Jadłodzielni Wildeckiej, a także o tym, co można tu przynieść lub przywieźć i zostawić. Kolportaż ulotki wśród znajomych i nie tylko – jak najbardziej wskazany.
https://drive.google.com/file/d/1zqq0BnQ0cpdTdbV8fPPpDuuzwBs8VcAP/view